Rozmawiamy ze Stefanem Batorym, jednym z najbardziej rozpoznawalnych twórców startupów w Polsce. Współzałożycielem iTaxi i Booksy. Pierwsza aplikacja służy do zamawiania taksówek i działa już w ponad 150 miastach w Polsce. Druga umożliwia sprawną rezerwację wizyty u fryzjera czy kosmetyczki. Zespół Booksy pozyskał na ekspansję 15 mln zł finansowania od funduszów VC. Biznes od samego początku nastawiony był na rynki zagraniczne. Dziś działa w kilkudziesięciu krajach na całym świecie m.in. w USA, Kanadzie, Polsce, Wielkiej Brytanii, Brazylii, RPA czy Argentynie.
Marta Przybylska, DwB: Myślę, że śmiało możemy mówić o Tobie używając określenia „seryjny przedsiębiorca” – pamiętasz w jaki sposób zarobiłeś swoje pierwsze pieniądze? I na co je wydałeś?
Stefan Batory, Booksy, iTaxi: Od kiedy pamiętam, pracowałem. Rodzice wychowali mnie w kulturze szacunku do pracy. Pomagałem im w prowadzeniu różnych interesów, w wakacje jeździłem pomagać babci. Co prawda nie otrzymywałem za to wynagrodzenia, ale też nigdy nie czułem się źle z tego powodu. Rodzice wydali te pieniądze na mnie – wysłali mnie na studia, wyjechałem za granicę na kurs językowy. Mogę powiedzieć, że byli pewnego rodzaju „funduszem powierniczym”. Swoje pierwsze „namacalne” pieniądze zarobiłem na pierwszym roku studiów udzielając korepetycji, ale nie pamiętam na co je wydałem, z pewnością więc nie zrobiłem tego mądrze. Pod koniec tego samego roku zacząłem swoją pierwszą etatową pracę i bardzo szybko zacząłem odkładać pieniądze na samochód.
Podczas konferencji w Szczecinie mówiłeś o swoich początkowych problemach z delegowaniem zadań współpracownikom. Dziś prowadzisz kilka firm i zakładam, że nie masz wystarczającej ilości czasu, żeby w 100% poświęcać się każdemu projektowi. W jaki sposób poradziłeś sobie z potrzebą kontroli?
Szczerze mówiąc, nie poradziłem sobie. To jest chyba taka umiejętność, której będę się uczył do końca życia. Wydaje mi się, że o ile nauczyłem się delegować zadania, o tyle nie potrafię jeszcze dobrze rekrutować pracowników. A jest to ze sobą ściśle powiązane, bo problem pojawia się już na etapie rekrutacji. Jeżeli zaczynam delegować zadania, a po czasie widzę, że dana osoba sobie nie radzi, oznacza to, że źle oceniłem jej predyspozycje już na etapie rekrutacji i nie potrafiłem jej „wyczuć”. Jest takie powiedzenie, że „nie ma złych ludzi, są tylko ludzie na złych stanowiskach”. Zdarzyło mi się, że zatrudniłem dobrych ludzi, ale się nie dopasowaliśmy. I to nie była ich wina. To ja zatrudniłem ich na stanowisko, do którego nie pasowali.
Czy nie myślałeś o tym, żeby zlecić rekrutację osobom specjalizującym się w HR? Choć co prawda, to również wymaga powierzenia zadania.
Oczywiście, posiłkujemy się firmami headhunterskimi bo sam nie jestem w stanie wszystkiego dopilnować, ale kluczowe osoby w firmie staram się rekrutować osobiście. Wierzę, że w ten sposób jestem w stanie lepiej przekazać im ducha firmy, odkryć jej DNA. Poza tym, muszą to być ludzie, z którymi przede wszystkim mi się dobrze współpracuje.
Jakie cechy wśród pracowników cenisz najbardziej?
Aktywność i wolę walki.
W Szczecinie mówiłeś o starcie w biznesie, 6 dniach w tygodniu jedzenia ziemniaków, strachu przed 200 tys. długu. Czy masz jakąś radę dla startujących przedsiębiorców? Oczywiście poza przepisami na ziemniaki 😉
Wszystkim osobom, które chcą zostać przedsiębiorcami proponuję, żeby poszły do pracy w jakimś startupie – tam będą się mogły nauczyć przedsiębiorczości “od kuchni”.
Skoncentrujmy się teraz na Twoich projektach. Historia Booksy przedstawia się nieco odmiennie niż większości polskich startupów. Zdecydowaliście się w pierwszej kolejności wejść na rynek amerykański, dopiero później na polski. Skąd ten pomysł?
Od początku chcieliśmy, żeby Booksy było globalnym projektem. Obserwowaliśmy wiele firm o światowych ambicjach, które zaczęły w Polsce i na niej poprzestały. Wbrew pozorom polski rynek jest na tyle duży, że jest tutaj co robić, a biznes może spokojnie rosnąć. Nie chcieliśmy jednak mieć produktu rozpoznawalnego wyłącznie w Polsce. Dlatego zaczęliśmy od ekspansji w Stanach Zjednoczonych.
W jaki sposób podejść do tworzenia produktu globalnego?
Być może zabrzmi to trywialnie, ale wejście na obcy rynek to nie kwestia tłumaczeń. Nie da się myśleć o firmie po polsku, w sytuacji kiedy celem jest świat. W tej sytuacji cała kultura firmy, dokumentacja, strategia i materiały marketingowe muszą być przygotowane w języku, w którym będziemy sprzedawać. Co więcej, samo myślenie o produkcie w kategoriach handlowych musi się odbywać w tym języku. Nie da się przygotować tego po polsku, a później przetłumaczyć na angielski. Okazuje się, że wtedy to nie działa, produkt się nie sprzedaje. Dlatego też w Booksy od początku wiedzieliśmy, że tworzymy produkt na amerykański rynek. Nie musieliśmy niczego tłumaczyć bo wszystkie dokumenty przygotowywane były w języku angielskim we współpracy z ludźmi ze Stanów. Pomogli nam stworzyć materiały marketingowe, stronę internetową i testowali nasz produkt. To była świadoma decyzja i pomimo obecności Booksy w wielu krajach, Stany Zjednoczone dalej są naszym fundamentalnym rynkiem, który najszybciej rośnie, najłatwiej się skaluje i najszybciej sprzedaje.
Booksy działa dziś w kilkudziesięciu krajach na całym świecie. Ma kilka biur, m.in. w USA, Australii, RPA i Singapurze. Jak wygląda pozyskiwanie nowych rynków?
Rozpoczynając przygodę z Booksy w Stanach Zjednoczonych wydawało nam się, że jeżeli poradzimy sobie na tamtym rynku, to będziemy przygotowani na wszystko. O ile jednak produkt świetnie przyjął się w USA, o tyle w niektórych krajach, jak np. Argentynie czy Singapurze wcale nie jest nam tak łatwo. Okazuje się, że jest to uzależnione od wielu czynników, m.in. digitalizacji społeczeństwa, która chyba nigdzie nie jest na tyle rozwinięta, co w USA. Nie mniej jednak, wejście na każdy nowy rynek wygląda dość podobnie. Otwieramy w tym kraju spółkę-córkę, zatrudniamy country managera, który następnie rekrutuje sprzedawców i pracowników biura obsługi klienta. Podobnie zresztą wyglądało wejście na rynek polski.
Jak poradziłeś sobie w tym przypadku z potrzebą kontroli?
Bardzo wspierają mnie moi partnerzy i wspólnicy w Booksy. Udało nam się stworzyć zgrany zespół, w którym każdy zna swoje zadania. W ten sposób zarządzamy już 80-90 osobami na całym świecie.
Czy wprowadzając Booksy testowaliście różne modele monetyzacji, czy może model abonamentowy był jedynym słusznym rozwiązaniem od samego początku?
Testowaliśmy. Rozpoczęliśmy jako tzw. marketplace – chcieliśmy pobierać opłatę za każdą rezerwację. Szybko okazało się, że to rozwiązanie nie działa, przynajmniej w naszej branży. Po kilku miesiącach Booksy działało już w modelu SaaS (ang. Software as a Service – oprogramowanie jako usługa, przyp. red.), czyli w oparciu o abonamenty. Ta zmiana okazała się strzałem w dziesiątkę. Część naszych konkurentów, którzy rozpoczynali działalność jako marketplace i konsekwentnie trzymali się tego rozwiązania już zakończyli działalność lub zmagają się z problemami.
Booksy ma wersję webową i dedykowaną aplikację. Ciekawi mnie skąd najczęściej rezerwowane są wizyty?
Zdecydowanie z aplikacji, jest to ok. 90% rezerwowanych wizyt.
W jaki sposób zamierzacie rozwijać Booksy?
Obecnie koncentrujemy się na tzw. core’owych rynkach. Są to Stany Zjednoczone i Kanada, Brazylia, Wielka Brytania i Polska. Chcemy rozwijać się tam, gdzie idzie nam najlepiej. Co prawda, przyglądamy się kilku nowym krajom i nie ukrywam, że pojawia się pokusa podboju kolejnych rynków, ale póki co nie chcemy się rozpraszać, aby nie przegrać wyścigu o pozycję lidera w miejscach, w których Booksy jest już rozpoznawalną marką.
Jeszcze zanim pojawiło się Booksy, osiągnąłeś sukces w branży transportowej. Czy po tylu latach działania iTaxi udało Ci się znaleźć wspólny język z korporacjami taksówkarskimi? Z tego co się orientuję, na początku działania projektu to właśnie one stanowiły największą barierę rozwoju aplikacji.
Nie szukamy już wspólnego języka z korporacjami taksówkarskimi, ich czas powoli się kończy. Firmy te od samego początku traktowały nas jak swoją konkurencję i nie chciały szukać porozumienia. Dlatego też wypracowaliśmy świetną komunikację z taksówkarzami, którzy rozumieją, że aplikacja usprawnia ich pracę i gwarantuje im dodatkowe zlecenia.
Co sądzisz o wejściu Ubera na polski rynek?
To co może uderzać w pojawieniu się Ubera to pewnego rodzaju nierówność w stosunku do prawa. Kierowcy tej aplikacji nie są taksówkarzami, a tym samym nie mają odpowiednich uprawnień, kas fiskalnych czy badań technicznych samochodów. Aplikacja, która miała opierać się na zasadzie sharing economy i wspólnych przejazdów wykorzystywana jest przez większość kierowców wyłącznie w celach zarobkowych. Pojawia się pytanie, dlaczego osoby, które pracują na tych samych zasadach co taksówkarze, nie muszą odprowadzać podatków.
Czy pojawienie się Ubera w największych miastach Polski miało znaczący wpływ na wyniki iTaxi lub zmieniły nastawienie taksówkarzy do aplikacji mobilnych?
Ciężko to ocenić, ponieważ cały czas rośniemy. Nie wiem tylko, jak szybko byśmy rośli, gdyby nie było Ubera. Nie obieramy jednak tego w sposób negatywny. Z pewnością jego pojawienie się poszerzyło rynek i wpłynęło na zwiększenie świadomości o istnieniu aplikacji do zamawiania transportu. Potwierdza to tylko fakt, że w ostatecznym rachunku każda konkurencja jest dobra bo sprzyja podnoszeniu jakości oferowanych usług.
iTaxi jest produktem działającym wyłącznie na rynku polskim. Dlaczego nie eksportujesz go za granicę? Masz już przecież ogromne doświadczenie w projektach międzynarodowych.
Już jest na to za późno. Gdybyśmy 4 lata temu mieli pieniądze i takie doświadczenie jakie mamy dziś, z pewnością wchodzilibyśmy z iTaxi na kolejne rynki. Dziś w każdym państwie istnieje kilka lokalnych aplikacji do zamawiania taksówek, w części działa Uber, a w części jeden z kilku globalnych graczy. Koncentrujemy się więc na polskim rynku i zwiększaniu ilości miast, w których można zamówić taksówkę przez aplikację.
Jaki będzie następny krok iTaxi?
Od roku iTaxi prowadzi ekspansję na kolejne miasta w Polsce. Nie planujemy „wyciągać królika z kapelusza” i zaskakiwać nowymi ruchami. Staramy się budować stabilną firmę, skalować biznes, zwiększać flotę ekskluzywnych samochodów i szkolić naszych kierowców. Chcemy przy tym wzroście zachować jednocześnie kulturę naszej firmy i wysoką jakość.
Czym sam poruszasz się po Warszawie?
Oczywiście…taksówką. Czasami również rowerem.