pt.. mar 29th, 2024

W 2012 roku wraz z chłopakiem przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych, żeby rozwijać firmę wideo. Równolegle stworzyła startup, pracowała w Apple, Netflix’ie, a obecnie prowadzi własny talk show z inwestorami i właścicielami startupów – Valley Talks oraz blog o życiu w Ameryce – JaiOn.pl. Sylwia Górajek przybliża nam życie w Dolinie Krzemowej i pokazuje, jak spełnia się jej American Dream.

DoradcawBiznesie.pl: Kiedy i dlaczego postanowiłaś zamieszkać w Stanach? Wiem, że to nie historia w stylu „rzucam pracę na etacie i ruszam w świat”.

Sylwia Górajek: Nie, absolutnie nie. Celem jaki przyświecał mi i mojemu mężowi było poszerzenie działalności w produkcji wideo. Mój mąż, Kuba, jest filmowcem i od kilku lat prowadził swoja firmę produkującą filmy marketingowe, a ja studiowałam reklamę. Na pewnym etapie działalności dołączyłam do niego, prowadziliśmy studio filmowe w Warszawie. Zawsze jednak marzyliśmy o mieszkaniu w Stanach Zjednoczonych. Początkowo nie wierzyłam, że będzie to możliwe i odwlekałam myśli o wyprowadzce za ocean. Ostatecznie Kuba „tupnął nogą” i zadecydował, że nie ma na co czekać.

Czyli można powiedzieć, że była to spontaniczna decyzja?

Jak teraz na to patrzę, to całość rzeczywiście odbywała się całkiem na wariata. Chcieliśmy jak najszybciej sprawdzić, jakie są dla nas szanse, i robiliśmy to już praktycznie na miejscu, w Stanach. Przed wylotem, w internecie szukaliśmy kontaktów do firm z naszej branży, które mogłyby przybliżyć nam kulturę panującą na rynku, zaznajomić nas ze stawkami. Chcieliśmy poznać ten rynek, nawiązać kontakty, poumawiać spotkania. Nie przyznawaliśmy się, że na co dzień mieszkamy w Polsce. Mówiliśmy, że do Polski latamy tymczasowo, zaś w Kalifornii chcemy otworzyć firmę wideo.

Mieszkacie w Dolinie Krzemowej. Był to oczywisty wybór czy rozważaliście inne miejsca?

Początkowo zastanawialiśmy się nad Kalifornią i Nowym Jorkiem, szalę przeważyła jednak pogoda. Później musieliśmy zdecydować między Los Angeles a Doliną. W LA jest o wiele cieplej, ale postanowiliśmy postawić na biznes. Organizowaliśmy spotkania w obu tych miejscach i okazało się, że Dolina daje znacznie większe możliwości rozwoju w naszej branży, czego zresztą się spodziewaliśmy. Uznaliśmy, że biznesowo będzie to najlepsza decyzja. Przede wszystkim w Dolinie mamy mniejszą konkurencję, a znacznie więcej firm, czyli potencjalnych klientów.

Jak to wygląda od strony formalnej. Czy założenie firmy w Stanach przez Polaka jest tak trudne, jak pewnie to sobie wyobrażamy?

To zależy od rodzaju firmy, ale jeśli mówimy o jednoosobowej działalności lub spółce z o.o. czyli LLC, jest to bardzo proste. Firmę może założyć każdy, nawet osoba na wizie turystycznej. Co więcej, wymaga to mniejszej ilości formalności niż w Polsce. Obywatele czy rezydenci w Stanach nie muszą nawet zakładać działalności, wystarczy że prawidłowo rozliczą podatki. Jeżeli chce się jednak prowadzić działalność usługową lub działać na większą skalę, warto zarejestrować firmę, chociażby ze względu na mniejszą odpowiedzialność cywilną.

My założyliśmy naszą firmę de facto przez Skypa, przy pomocy kolegi, który rozmawiał w tym samym czasie przez telefon z Urzędem. Słyszeliśmy pytania i odpowiadaliśmy mu, a on nasze odpowiedzi przekazywał dalej urzędnikom. Oczywiście jeżeli komuś nie chce się poświęcać na to czasu, może wynająć prawnika, który za cenę kilkuset dolarów zajmie się wszystkimi formalnościami.

Czy posiadanie firmy ma jakikolwiek wpływ na możliwość pobytu na terenie Stanów?

Nie, to są zupełnie odrębne tematy. Sama kwestia posiadania firmy nie oznacza, że można czerpać z niej korzyści. Można ją rozwijać, ale nie można na przykład w niej pracować czy nawet zarabiać, jeżeli nie posiada się specjalnej wizy. Podobno formalnie nie można nawet zatrudniać nikogo w tej firmie. Można natomiast zatrudnić firmę, która będzie zatrudniała. To tylko jeden z licznych paradoksów!

Na jakiej wizie przebywacie teraz w Stanach?

E2, czyli tzw. wizie inwestycyjnej. Nie jest ona jednak związana z naszą pierwszą działalnością. Obecnie jest to nasza trzecia lub czwarta wiza. Tak naprawdę przez kilka pierwszych lat to właśnie wizy determinują kwestie związane z życiem w USA i pewnością rozwoju biznesu.

Pobyt w Stanach czy rozwój firmy w aspekcie prawnym to jednak tematy, które wymagają odrębnej rozmowy.

Wróćmy zatem do Waszych doświadczeń. Otwierają się drzwi pokładu samolotu. Uderza Cię ciepłe, kalifornijskie powietrze i…no właśnie, jakie uczucie? Ekscytacja przed nowymi możliwościami, czy jednak strach, że czeka Cię coś zupełnie nowego?

Czuliśmy ekscytację! To tylko dzięki niej byliśmy w stanie przeżyć pierwsze lata w Stanach. Nie obejdzie się też bez twardej skóry. Wszystkie problemy, jakie mogą Cię spotkać na początku takiej podróży powodują, że można się zniechęcić, a w efekcie spakować walizki i wrócić do kraju. U nas ekscytacja i motywacja, żeby mieszkać w Stanach były tak silne, że udało nam się przetrwać ten ciężki czas z przekonaniem, że inwestujemy w przyszłość. Wiedzieliśmy, że gdzieś na wyciągnięcie ręki stoi przed nami ogromna szansa, po którą musimy sięgnąć. Wiedzieliśmy, że opinia o Dolinie Krzemowej nie bierze się z niczego.

No właśnie, jak żyje się w Dolinie Krzemowej? Czy każdy jeździ tam Teslą, mieszka w oszklonej willi i w małym paluszku ma biografię Steve’a Jobs’a?

Oczywiście są takie rejony lub społeczności, ale są też skrajnie odmienne obszary. Pisałam o tym na moim blogu JaiOn.pl. Chciałam pokazać, że Dolina zupełnie nie jest taka jak ją sobie wyobrażamy. Pod względem infrastruktury daleko jej chociażby do Warszawy. Można powiedzieć, że wygląda raczej jak…wioska. Trudno też ocenić, czy w budynku naprzeciwko siedzi bogaty inwestor, czy mieszka przeciętna rodzina. Oczywiście istnieją szklane budynki firm, ale nie są one skoncentrowane w jednym miejscu, a rozłożone na przestrzeni całej Doliny.

Naturalnie nie mówimy tu o San Francisco, które jest dużą aglomeracją, z licznymi scysrapper’ami w centrum, jak na USA przystało. Choć powierzchniowo to całkiem niewielkie miasto.

Chyba ciężko wyobrazić to sobie z perspektywy Polaka. Dla nas im większy i bardziej oszklony budynek, tym pewnie bogatsza firma posiada w nim biuro. Z tego co mówisz wydaje się, że w Dolinie nikt nie przejmuje się tym, w jakim miejscu znajduje się jego siedziba. Pamiętajmy przecież, że takie firmy jak Google czy Apple powstawały w garażu.

Startupy dalej powstają w garażach! Co prawda wielkie firmy takie jak np. Google czy Facebook budują swoje szklane biurowce (choć wciąż niskie) lub przeprowadzają się do San Francisco, ale tak jak mówiłam, na przestrzeni całej Doliny Krzemowej te szklane budynki to zaledwie procent całej zabudowy. Żeby to lepiej zobrazować powiem Ci, że w obrębie mojego mieszkania nie mam żadnego sklepu, do którego mogę pójść na pieszo, a mieszkam w centrum Doliny. Do Facebooka mam 15 minut samochodem, do Google 20. Ktoś z zewnątrz przejeżdżający przez Dolinę prawdopodobnie nie zorientowałby się, że trafił w samo serce branży internetowej.

W Dolinie się pracuje. A gdzie się mieszka?

Raczej w Dolinie. Co więcej, często nawet mieszka się w Dolinie a dojeżdża do pracy w San Francisco. Mieszkanie w Dolinie jest nieco tańsze. Życie w centrum aglomeracji często wiąże się z wynajmowaniem mieszkania z innymi ludźmi, nawet w wieku powyżej 30 lat.

Generalnie na przestrzeni ostatnich lat pojawia się tendencja do przenoszenia biznesów do San Francisco. Większość spotkań odbywa się właśnie tam, my ostatnimi czasy jeździmy tam niemalże codziennie. Nie są to jednak ogromne odległości. Dojazd do centrum malowniczą autostradą zajmuje 30-40 minut.

Czy te firmy przenoszą się do San Francisco bo zaczynają coraz więcej zarabiać, czy może wynika to z innej przyczyny?

Jest to na pewno doskonałe miejsce do testowania produktów i usług, a startupy potrzebują udowadniania swoich tez. Szczególnie wszystkie aplikacje społecznościowe potrzebują wokół siebie właśnie społeczności i dużego zagęszczenia, bo opierają się na geolokalizacji. Oczywiście abstrahuję tutaj od Facebooka, chodzi mi o takie aplikacje jak np. Vina, czyli Tinder łączący kobiety, które szukają koleżanek do spędzania wolnego czasu.

Tworząc nasz pierwszy startup mieliśmy dokładnie ten sam dylemat – domyślaliśmy się, że San Francisco ze swoim zagęszczeniem populacji będzie lepszym katalizatorem rozwoju naszego pomysłu niż Dolina Krzemowa.

Poza tym, w San Francisco jest znaczna ilość mniejszych biznesów, z którymi da się współpracować i łatwiej o partnerstwa. Nie są to korporacje, w których trzeba przechodzić szereg formalności, aby umówić spotkanie.

Wszyscy przedsiębiorcy wracający z USA, opowiadają o potędze networkingu. W Polsce raczej staramy się ukryć fakt, że coś udało się nam załatwić „po znajomości”. Jak to jest z tym zawieraniem kontaktów?

Trafnie to określiłaś. Dla nas na początku to chwalenie się znajomościami też było trochę nienaturalne. Spotkałam się z tym podczas jednego z wywiadów w Valley Talks. Jeden z moich gości przez całą rozmowę podkreślał, że pierwsze pieniądze zdobył w wyniku kontaktów swojego ojca, a pierwszych ludzi zatrudnił ze względu na stare znajomości. To nie odosobniony przypadek.

Dla Amerykanów posiadanie znajomych, którzy pomagają im w różnych sytuacjach oznacza, że są czegoś warci. Nie widzą powodu żeby to ukrywać, korzystają z tego, a to pozwala im znacznie szybciej się rozwijać.

A jak wyglądają spotkania branżowe w Dolinie? Do momentu, gdy nie zaczęłam brać udziału w wydarzeniach w moim mieście, miałam wrażenie, że nic się w nim nie dzieje. Teraz zaczyna brakować mi czasu. Czy w sercu IT doba ma wystarczającą ilość godzin, żeby za tym wszystkim nadążyć?

Od kiedy zaczęliśmy rozwijać swój startup dostrzegliśmy jak wiele się tu dzieje. Niedawno byliśmy miesiąc z Polsce. Po powrocie do Doliny zaczęło nam się kręcić w głowie od ilości wydarzeń, które opuściliśmy, a która jest przed nami. Popularne jest tutaj tzw. FOMO – Fear of Missing Out. Stosuje się je głównie do inwestorów, którzy rozdzielają fundusze na wiele mniejszych projektów, aby nie przegapić inwestycji w żaden z nich, który później może okazać się dochodowy. Świetnie jednak odnosi się to też do networkingu. Często ludzie przebywając na jednym evencie, stresują się, że nie ma ich na drugim, który odbywa się równolegle. Niektórzy kombinują, tworzą mapy wydarzeń i biegają od jednego miejsca do drugiego. Każdego dnia dzieje się tutaj tyle, że nie sposób wszystkiego pogodzić. Trzeba sobie wypracować pewien balans.

Jak wyglądają te spotkania w przerwach? W Polsce podczas spotkań networkingowych często spędzamy wolne chwile w swoich grupach, co tak na dobrą sprawę kłóci się z całą ideą tego typu wydarzeń.

To chyba wynika z naszej kultury i jest to rzecz trudna do przełamania. Tutaj wszyscy, którzy przychodzą na eventy, nastawiają się właśnie na nawiązanie nowych kontaktów. Nawet jeżeli nie podchodzi się do innych w przerwie, trzeba się liczyć z tym, że ktoś inny zaraz do nas podejdzie. Można by powiedzieć, że wchodząc na takie wydarzenie, zgadzasz się na niepisaną klauzulę otwartości, komunikatywności i pozytywnego podejścia do innych ludzi. Sztuką tutaj jest wręcz nie tyle rozpoczęcie rozmowy, co jej kulturalne przerwanie.

Rozumiem jednak, że te nawiązane znajomości przekładają się później na ilość kontraktów?

Pewnie, że tak! Częstą formą na takich meet up’ach jest możliwość wyjścia na scenę, podejścia do mikrofonu i dosłownie krótkiego przedstawienia siebie i swojego biznesu. To świetny moment na zaprezentowanie się przed ogromną liczbą potencjalnych klientów czy partnerów. Choć oczywiście wymagało to wewnętrznego przełamania, staram się często z takich okazji korzystać.

A jak to jest z inwestorami? Czy bez networkingu i bez polecenia można pozyskać finansowanie?

Oczywiście, znacznym ułatwieniem jest przecież internet. Być może w pierwszej kolejności inwestorzy interesują się startupami, które zostały im polecone, niemniej jednak bez znajomości też można pozyskać finansowanie. Służy do tego m.in. znany portal AngelList – https://angel.co. Inwestorzy są tam właśnie po to, aby móc się z nimi kontaktować. Często też podkreślają, że miejscem pierwszego kontaktu równie dobrze może być Twitter czy e-mail. Musimy pamiętać, że inwestorzy są otwarci na wszelkiego rodzaju kontakty czy informacje o nowych projektach, bo to część ich pracy.

Jak startupowcy z Polski mogą nawiązać kontakt z funduszem czy aniołem biznesu? Czy to nie jest tak, że inwestorzy preferują inwestycje w amerykańskie projekty?

To zależy. Z pewnością są tacy, którzy skłaniają się wyłącznie ku rodzimym biznesom, ale jest również spore grono inwestorów gotowych do finansowania europejskich startupów. Niedawno gościłam w Valley Talks Ryana Bairda, inwestora z dużego funduszu, który przyznał, że jego koledzy z Doliny otwarcie mówią o preferencjach inwestycji w projekty miejscowe, które zostały im polecone lub z przedstawicielami których mogą się spotkać na żywo. Jest to dla nich o wiele bardziej bezpieczna i stabilna transakcja. Wynika to przede wszystkim ze znajomości rynku, kultury biznesowej czy mentalności.

Jednak jest też grono inwestorów, których ciekawią europejskie rozwiązania. Startupom z Polski poleciłabym jedną z metod „sięgania” po inwestora. Po pierwsze należałoby się rozejrzeć za tym, jakie fundusze czy indywidualni inwestorzy wsparli zbliżone projekty. Niekoniecznie mowa tu o bezpośredniej konkurencji. Pamiętajmy, że inwestorzy często mają zakaz inwestowania w konkurencyjne projekty. Warto jednak zwrócić uwagę na podobieństwa wynikające z branży, rozwiązań, mechanizmów, kanałów sprzedaży itd. Można przyjąć założenie, że niezależnie od sposobu kontaktu, projekt może zainteresować ich z powodu świetnego rozumienia branży, w której działamy. Taka inwestycja nie będzie kosztowała inwestora czasu, który musi poświęcić na analizę rynku.

Jak się do tego przygotować?

Najlepiej przeglądać dostępne materiały w internecie by nabrać kontekstu, np. fora, publikacje od innych startupów np. na Medium.com, a także koniecznie oglądać mój talk show Valley Talks! Można też zacząć od zgłaszania projektu do akceleratorów. Słynne jest tu powiedzenie, że samo zgłaszanie się do akceleratorów kształtuje biznesplan czy myślenie o firmie, bo te pytania są na tyle trafne i szczegółowe, że przygotowanie odpowiedzi wymaga pewnej weryfikacji naszych pomysłów.

Niektóre akceleratory, tak jak G-Startup Worldwide, działają w ten sposób, że zgłoszenia startupów rozsyłają do zrzeszonych w swojej sieci inwestorów, którzy następnie głosują na najlepsze projekty. W ten sposób wykonują „kawał roboty” informacyjnej za nas.

Jak już mówiłam dobrą metodą jest przeglądanie informacji na temat innych startupów oraz inwestorów, którzy w te projekty zainwestowali. Można nawiązać relację z founderami tych projektów, przedstawić siebie i swój pomysł oraz poprosić o przedstawienie inwestorowi. Jeżeli spodoba im się idea, sposób komunikacji czy projekt, nie powinno być z tym najmniejszych problemów. Pamiętajmy, że takiemu startupowi również zależy na dobrych relacjach z inwestorami, a jak już wspomniałam, w ich przypadku, poznawanie nowych projektów to część pracy.

Prowadzisz Valley Talks, wideo-bloga w formie wywiadów z przedstawicielami startupów. Temat wydaje się nieprzypadkowy. Sama też też współtworzyłaś startup – Spray. Opowiedz coś o nim.

To był skok na głęboką wodę. Tworząc Spray nie miałam zielonego pojęcia na temat startupów. Wiedziałam jedynie, że taki koncept jaki reprezentował Spray powinien się pojawić. Dzisiaj śmieję się z tego, że wtedy nie chciałam o nim mówić. Bałam się rozmawiać o nim nawet z inwestorami.

Był to komunikator, który pozwalał na wysłanie wiadomości do przypadkowych osób, znajdujących się w pewnej bliskiej odległości. Wyróżniającą go cechą była anonimowość osób, do których ten komunikat był wysyłany, zaś autorzy wiadomości byli widoczni dla każdego, kto ją dostał.

Po jego powstaniu docierały do nas pozytywne opinie użytkowników, prasy czy inwestorów. Myślę, że ten koncept miał mega potencjał, mimo że związane z nim były duże wyzwania dotyczące skalowania funkcjonalności tak wąskiej obszarowo.

Niestety jednak, popełniłam błędy już przy zakładaniu spółki i zespołu. Po ok 1,5 roku zdecydowaliśmy się odejść z Kubą ze Spraya. Wciąż jednak uważam, że jest to świetne narzędzie, które powinno powstać!

Przejdźmy do Twojego najnowszego projektu – wywiadów wideo ze startupami. Jak powstało Valley Talks? Nie miałaś oporów przed kamerą i rozmówcą? Chociażby ze względu na to, że angielski nie jest Twoim ojczystym językiem.

Na początku oczywiście miałam pewne opory, myślę że to naturalne. Już podczas studiów nauczyłam się jednak sprawdzać samą siebie w różnych sytuacjach, przełamywać pewne bariery i testować różne doświadczenia. Zastosowałam to w przypadku Valley Talks. Zaczęłam ostrożnie od publikacji pierwszego wywiadu w języku polskim na moim blogu JaiOn.pl. Zobaczyłam, że temat cieszył się dużą popularnością, a czytelnikom spodobały się pytania, które zadawałam. Przetłumaczyłam więc go na język angielski i założyłam nową domenę. Później, poniekąd z lenistwa, zaczęłam nagrywać podcasty. Ograniczało to czas, który musiałam poświęcić na spisywanie rozmów. W związku z tym, że działamy w branży wideo, spodziewałam się jednak, że prędzej czy później Valley Talks przybierze właśnie tę formę. Po pierwszym wywiadzie wideo spotkałam się z pozytywnym odbiorem, a startupy i inwestorzy sami zaczęli się do mnie zgłaszać. To chyba właśnie to dało mi odwagę do dalszych produkcji.

Efekt FOMO?

Być może tak (śmiech). Zaczyna napływać do mnie coraz większa ilość zgłoszeń, a co za tym idzie, stałam się bardziej selektywna. Początkowo musiałam kierować się kryterium cykliczności i swobodnego testowania programu. Nie mogłam więc za bardzo „wybrzydzać”. Teraz mam ten komfort, że mogę starannie dobierać swoich gości.

Jak przygotowujesz się do swoich programów?

Rozpoczynam od researchu. Szukam informacji i wydarzeń, które można drążyć. Zazwyczaj wiadomości prasowe o moich gościach zawierają informacje na temat ich osiągnięć czy efektów pracy. Rzadko jednak prezentują ten backstage, a mnie interesuje przede wszystkim to, co działo się za kulisami. Wcześniej rozmawiam również z moimi gośćmi, próbuję dowiedzieć się jeszcze czegoś, co mogę rozwinąć podczas programu.

Następnie przygotowuję pytania. Nie wysyłam ich jednak do gości, chcę aby ich odpowiedzi nie były wyuczone. Informuję oczywiście o pewnych zagadnieniach, które będą omawiane oraz o tym, że nie jest to program newsowy, a raczej lifestyle’owy, a co za tym idzie, nie powinni czuć się w żaden sposób „zagrożeni” moimi pytaniami.

Lifestylowy to jedno, ale wydaje się, że ogromnym walorem Twojego programu jest aspekt edukacyjny. Startupy mogą dowiedzieć się przecież wielu praktycznych informacji. Zwłaszcza te spoza Doliny, czy chociażby właśnie polscy startup’owcy.

Po to właśnie to robię. Moje programy nie są dedykowane Dolinie, tutaj raczej wszyscy posiadają tę wiedzę. Cieszę się jednak, że mogę przybliżyć Dolinę fanom i twórcom startupów z całego świata. Widownia z Polski to druga pod względem wielkości grupa oglądająca moje programy, zaraz po USA.

Ten walor edukacyjny wynika również z charakteru pytań, które zadaję moim gościom. Dbam o to, aby były one na tyle życiowe, aby zmusiły moich rozmówców do dzielenia się różnego rodzaju doświadczeniami. Nie tylko tym co im się udało, ale przede wszystkim tym, gdzie popełniali błędy. Odnoszę wrażenie, że odpowiadają szczerze, co ogromnie mnie cieszy, a widowni daje możliwość uczenia się na cudzych błędach.

Które z Twoich wywiadów najbardziej zapadły Ci w pamięć i dlaczego?

Jest ich wiele i każdy z nich jest inny. Taki bardzo ciekawy wywiad, z którego jestem zadowolona, to przypadek Tima Schwaba, który został wyrzucony ze swojego startupu z powodu depresji, na którą zachorował w wyniku permanentnego stresu i braku snu. Co prawda nałożyło się na to trudne dzieciństwo, ale naprawdę w tym tempie życia, jakie panuje w Dolinie, nie trzeba trudnego dzieciństwa, aby nabawić się problemów ze zdrowiem. Ten temat staje się tutaj generalnie coraz bardziej powszechny, a co za tym idzie, należy o nim rozmawiać.

Jednym z bardziej zabawnych wywiadów z kolei była rozmowa z Lisą Fetterman, CEO Nomiku, urządzenia do gotowania metodą sous vide. Lisa jest przezabawną osobą, którą bardzo polubiłam. Pół roku po naszej rozmowie wzięła udział w Shark Tanku, talent show dla startupów, do udziału w którym próbowano ją namówić od dłuższego czasu. W naszym wywiadzie ironizowała pewne sytuacje w Dolinie, mówiła o inwestorach i ich postrzeganiu startupów czy wreszcie o tworzeniu wspólnych projektów przez małżeństwa, godzeniu pracy z życiem prywatnym i wychowaniem dzieci. Wiedziała o czym mówi, bo Nomiku rozwija wraz ze swoim mężem. Nie ukrywam, że był mi to bliski temat, po przecież Spray to również produkt stworzony przeze mnie i Kubę, mojego męża.

Czy jest ktoś, kto Cię inspiruje? Kogo chciałabyś zaprosić na kanapę w studio?

Jest dużo takich osób! Z pewnością chciałabym porozmawiać z Founderami startupów, o których ostatnio głośno było ze względu na wysokie akwizycje. Jeżeli chodzi o nazwiska, to marzy mi się wywiad z Sheryl Sandberg z Facebooka. Nie próbowałam się jeszcze z nią kontaktować, ale wydaje mi się, że może okazać się dostępną osobą. Nie chcę mówić o wielkich nazwiskach, bo ciężko jest poruszyć takie tematy, które nie pojawiały się już w innych okolicznościach, a moim celem nie jest powielanie dostępnych już informacji.

W jaki sposób zamierzasz rozwinąć swój program? Z pewnością jest to dla Ciebie ogromne źródło kontaktów, o które przecież w Dolinie chodzi, ale myślałaś może o jakiejś innej formie dystrybucji? Może nawet rozwinięcia tej formuły do rozmiarów telewizji?

W przyszłości na pewno. Na razie jest to wciąż początkowy etap Valley Talks, podczas którego testuję różnego rodzaju rozwiązania, formę, sposób prowadzenia. Na chwilę obecną Valley Talks daje mi możliwość partnerstwa ze świetnymi, globalnymi firmami, z którymi zaczynam już rozmowy. Jeżeli chodzi o dystrybucję, wiele osób podpowiada mi kontakt z Netflixem czy Amazonem i pewnie to nie jest głupie. Jeżeli jednak się na to zdecyduję to chcę, żeby Valley Talks miało już potężny zasięg. Chociaż nie wykluczam, że będzie to program, który będę realizować na własnej domenie i we własnych kanałach dystrybucji jak dotychczas. Ważne jest dla mnie to, że jest niezależny i to ja decyduję o tym kogo i jak przedstawiam. Nigdy nie wychodziłam z założenia, że może to być program na zewnętrznych platformach czy nawet telewizyjny, ale może będzie to następny krok. Zobaczymy.

Jeszcze zanim zaczęłaś tworzyć Valley Talks, przez 10 miesięcy pracowałaś w Apple w Cupertino. Jaka panuje tam atmosfera?

Myślę, że to zależy od działu i teamu, z którym się pracuje. Zgadzam się z powszechną teorią, że praca nie tyle zależy od firmy czy marki, w której się pracuje, ale od ludzi. To samo miało miejsce w Apple. Tam różne działy i teamy mają odmienne systemy działania. W moim, nie musieliśmy robić nadgodzin, pracowaliśmy raczej standardowo. Mam kilku znajomych w Apple i nie narzekają – spokojnie łączą życie służbowe z prywatnym. Nie wykluczam jednak, że część zespołu bierze udział w wyścigu szczurów i spędza weekendy w pracy. To raczej zależy od projektu.

Apple słynne jest z tego, że komunikacja w firmie jest bardzo hermetyczna, pracownicy mają ograniczony dostęp do informacji. Zdarza się, że jest ona dostępna wyłącznie dla jednostek. W moim teamie, a odpowiadałam za rynek polski, dostęp do pewnych informacji miałam wyłącznie ja i koleżanka, z którą pracowałam. Nie mogłyśmy rozmawiać na ten temat z innymi pracownikami, nawet z tego samego działu. Zaskakuje mnie, że Apple z tak ograniczoną komunikacją, potrafi się tak szybko rozwijać.

Po Apple przyszedł czas na Netflix. To chyba praca marzeń dla kogoś, kto od lat związany jest z branżą video. Jak wspominasz tamten czas?

W Netflixie kultura jest zupełnie odmienna niż Apple, czuć duch startupowy, pomimo że firma zatrudnia już 3 tys. pracowników. Podobała mi się atmosfera, sposób zarządzania i przepływ informacji. Ponadto Netflix zasłynął z wysokich pensji, które z reguły są wyższe niż najwyższa pensja na danym stanowisku. Netflix wychodzi z założenia, że zatrudnia najlepszych i płaci im najlepiej. Być może ta filozofia odpowiada za sukces i tak szybki rozwój firmy.

Niestety jednocześnie odnoszę wrażenie, że ta doskonała atmosfera i wysokie zarobki obracają się trochę przeciwko pracownikom. Wielu z nich tak bardzo zależy na pracy, że stają się zawistni i egoistyczni, co przeczy założeniom team spirit tej firmy.

Mimo wszystko, dla mnie była to praca marzeń. Odpowiadałam za weryfikację contentu i UX polskiej aplikacji. Wiązało się to z kreatywnością i kontrolą, ale bardzo cieszyło mnie, że traktowano mnie jak eksperta i liczono się z moimi uwagami i sugestiami. Dzięki temu czułam, że mam realny wpływ na wygląd polskiego Netflixa podczas launchu!

Jak trafiłaś na tę pracę?

Z ogłoszenia. Byłam świeżo po Apple i pewnie to zdeterminowało moje przyjęcie. Zważając na to, że przyszłam tam „z ulicy”, jeszcze bardziej miłe było poczucie, że jestem postrzegana jak specjalista.

Rozumiem, że te etaty to była – nazwijmy to – „praca projektowa”. Miałaś przyjść i wykonać jakieś zadanie.

Dokładnie, miałam wszystko pięknie wyszlifować na launch we wrześniu. Wykonać pewne zadanie i odejść, gdyż planowano utrzymywać projekt na zasadach pracy zdalnej. Trochę było mi szkoda, ale była to świetna przygoda, którą zapamiętam na długo. Teraz mam czas na produkcję filmów dla startupów i rozwój Valley Talks.

Naszła mnie myśl – czy większość osób, która mieszka w Dolinie idzie na studia z programowania?

Nie, na pewno nie. Spora część wyjeżdża, nie chcą mieszkać z rodzicami, a nie stać ich na wynajem własnego mieszkania. Część też nie chce być programistami bo zniechęca ich wyścig szczurów, który obserwują na co dzień. Dochodzi do tego, że często słyszy się o samobójstwach szkołach, bo dzieci nie dają sobie rady. Nie wiem jednak na ile jest to częste zjawisko, sama jeszcze nie mam dzieci, więc ten temat wydaje mi się odległy.

Oglądając Twoje zdjęcia w social media można odnieść wrażenie, że życie w Dolinie to bajka. Aż chce się spakować, rzucić wszystko, pędzić po wizę i kupić bilet. Zapewne jednak, sprawdzi się tu powiedzenie „każdy kij ma dwa końce”. Jakie są ciemne strony życia w Dolinie?

Życie tutaj wiąże się z dużym stresem – pomimo wielu środków nic nie przychodzi samo – trzeba na to zapracować, a konkurencja jest ogromna. Wszystkie działania wymagają planu – tego co chce się robić, jak, z kim. Rynek to bardzo szybko zweryfikuje. Wszyscy tutaj znają się na biznesie i nie ma owijania w bawełnę. Ta ciężka praca i dążenie do sukcesu powoduje, że ludzie nie mają czasu na życie prywatne. Dla przyjezdnych dochodzą problemy wizowe – w przypadku rozwoju biznesu, wszelkie problemy z pozwoleniem na pobyt mogą okazać się wyrokiem. A niektóre przypadki pokazują, że decyzje urzędników potrafią być niezrozumiałe i bezpodstawne. To powoduje ogrom stresu. Nic dziwnego, że Dolina kojarzy się z takimi pojęciami jak nerwowa sinusoida czy roller coaster.

Jakie są najnowsze plotki w Dolinie? O czym mówi się w kuluarach?

Bardzo dużo mówi się o pracy w Uberze, który ostatnimi czasy nie ma najlepszej reputacji – nie tylko jeżeli mowa o sposobie zdobywania rynku, ale również warunków wewnętrznych w firmie. Facebook buduje kolejny budynek, co przekłada się na wzrost cen nieruchomości. To samo zresztą robi Apple i Google. W efekcie wielu ludzi przeklina te firmy, powstają protesty, korporacyjne autobusy są obrzucane kamieniami. Wszyscy debatują nad losem Twittera – temat ten pojawia się w mediach, ale prywatnie także nie wróżą Twitterowi zbyt dobrze.

O USA myśli się, jak o miejscu, w którym spełniają się wszystkie marzenia. Jaki jest Twój American Dream?

Myślę sobie, że chyba spokój i stabilność finansowa, które pozwolą mi na robienie rzeczy tylko dla przyjemności. W razie potrzeby chcę móc pozwolić sobie na dłuższy czas urlopu, czy nawet roczną przerwę na przemyślenie mojej przyszłości, ambicji i planów. Chyba jak każdy marzę też o zdrowej, spokojnej rodzinie, dwóch psach i przestronnym domu. Na pewno jest to również rozwój moich dotychczasowych projektów, które zmierzają w dobrym kierunku. Teraz jest czas, energia i zdrowie, żeby na to zapracować.

Mocno Ci tego życzę i dziękuję za rozmowę.

Dziękuję!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *